Jak się uczyć, żeby wiedzieć

Jak sie uczyć aby wiedza nie uleciała - porady od Danuty Kitowskiej.

Jak się uczyć, żeby wiedzieć
Photo by Annie Spratt / Unsplash

Uczniom, rodzicom i studentom Danuta Kitowska radzi, jak się uczyć, żeby wiedza została w głowie. Źródło.

Skąd uczeń ma wiedzieć, jak się uczyć, żeby się nauczyć? 

Dobrze by było, żeby dowiedział się tego w szkole.  

Dowiaduje się? 

Zwykle niestety nie. Obserwowałam system edukacji z wielu perspektyw. Byłam nauczycielką w podstawówce i liceum, konsultantką w ośrodku doskonalenia nauczycieli, dyrektorką wydziału oświaty, wykładowczynią akademicką i rektorką. Widziałam bardziej lub mniej udane reformy w szkolnictwie. Wiele się zmieniło przez lata, ale do tej pory ani nauczyciele, ani uczniowie nie znają podstawowych technik uczenia się. Świat się zmienia, wszyscy będziemy uczyć się całe życie, a nie wiemy, jak to robić!

Mówi pani o tym podczas szkoleń dla nauczycieli? 

Najpierw przypominam podstawy. Na radach szkoleniowych pośród licznych książek polecam między innymi „Włam się do mózgu” Radka Kotarskiego. Autor na pierwszych stronach wspomina, że pedagodzy zapomnieli, skąd wzięła się nazwa ich roli. A wzięła się od greckich słów paîs („dziecko”) i agōgós („przewodnik”). Dosłownie pedagog to „przewodnik dziecka”. Dalej Kotarski – za Sebastianem Leitnerem, twórcą systematyki psychodydaktycznej – wskazuje, że trzy najważniejsze zadania takiego przewodnika to:  

1. instruować uczniów, jak mają się uczyć, 

2. dobrze zaprezentować i wytłumaczyć materiał wymagany do nauczenia, 

3. wspierać przy powtórkach i korygować ewentualne błędy.  

Ze świadomością pierwszego zadania wśród nauczycieli nie jest najlepiej. Informacji, jak się uczyć, brakuje na studiach pedagogicznych. A w dzisiejszym świecie to powinna być podstawa. Utarło się, że najbardziej cenimy nauczycieli, którzy potrafią tłumaczyć. Rodzice biorą tę umiejętność za gwarancję, że dziecko będzie miało świetne wyniki. Nauczyciele zaś mają poczucie dobrze wypełnionego obowiązku. W rezultacie większość z nich skupia się na przekazywaniu wiedzy i jej sprawdzaniu. A to za mało. 

Dlaczego?  

Zgodnie z takim podejściem odpowiedzialność za wyniki ucznia ponosi nauczyciel. Owszem, on powinien zrobić wszystko, żeby uczeń przyswoił wiedzę i umiał zastosować ją w praktyce. Ale nawet najlepszy nauczyciel nie nauczy się za ucznia. Właściwe przyswajanie i utrwalanie wiedzy rozpoczyna się po lekcjach. Wtedy, gdy uczeń samodzielnie pracuje w domu. Dlatego tak ważne jest, żeby dostarczyć mu odpowiednie narzędzia. Tymczasem zwykle nauka sprowadza się do czytania zeszytu albo podręcznika dzień przed sprawdzianem.  

Tak mniej więcej radziłam sobie w szkole i na studiach.  

Dziś studenci uczą się podobnie, a przez to czują się przytłoczeni i sfrustrowani. Mówią: wiedzy jest ogrom, a my nie wiemy, jak się do tego zabrać. W dodatku ta wiedza jest coraz bardziej różnorodna. Częściej się dezaktualizuje. Powinni sami oceniać wiarygodność treści i legalność jej źródła. Włączyć techniki, które usprawnią rozumienie i zapamiętywanie. A wcześniej zaplanować naukę.  

Brzmi jak dużo roboty. Łatwiej sięgnąć po książkę i zacząć czytać. 

Nauka wszystkiego, co nowe, wymaga wysiłku. Również nauka uczenia się. I nie przynosi natychmiastowych rezultatów. Dlatego zarówno nauczyciele, jak i uczniowie niechętnie się do tej pracy zabierają. Łatwiej robić to, co już znane, nawet jeśli nie przynosi efektów. 

W styczniu i lutym w polskich szkołach są ferie, wcześniej wystawianie ocen na semestr, a jeszcze wcześniej – poprawkowy maraton. Ktoś chce mieć piątkę, a z ocen na razie wychodzi czwórka. Ktoś pisze sprawdzian z całego semestru, bo chce się uratować przed jedynką. Od czego zacząć przygotowania, żeby były skuteczne? 

Nie ma uniwersalnej recepty, która przyniesie natychmiastowy sukces. Uczenie się to proces budowania nawyku, który trwa zdecydowanie dłużej niż na przykład trzy tygodnie. Taki proces powinien być przygotowany w szkole i wsparty w domu przez rodziców. A do tego uczeń musi chcieć się uczyć. Wiem, że blisko egzaminu pojawia się motywacja, ale to jest motywacja zewnętrzna. Dla skutecznej nauki kluczowa jest ta wewnętrzna, która automatycznie podnosi efektywność. Jeśli uczeń weźmie odpowiedzialność za swoje uczenie się, to mamy z górki. 

Ja chciałam rozmawiać o rzeczywistości.  

Pani mówi, że ja idealizuję, ale mnie się udało obudzić u uczniów motywację wewnętrzną. Nie trwało to jednak kilka tygodni, potrzebowałam więcej czasu.  

Do egzaminu ósmoklasisty zostało pięć miesięcy. Co można zrobić teraz? 

Pracę zaczęłabym od inwentaryzacji. Nauczyciele trochę się tego boją, ale ja podczas lekcji wyjmuję podstawę programową i razem z uczniami analizujemy, co trzeba umieć. To się może wydawać kontrowersyjne, bo podstawa jest dla nauczyciela, ale przecież na jej bazie tworzy się egzaminy. Jeśli nauczyciel na lekcji powie: „Żeby zdać, musicie umieć to, co jest tu napisane”, uczeń na tym zyska. Może sobie wyraźnie uzmysłowić, czego się od niego oczekuje. Ma gotowy rozkład jazdy. Zwykle mówi się o wymogach na początku roku szkolnego, ale jak uczeń ma 10 przedmiotów, to zostaje mu tylko chaos w głowie. Warto obowiązujący materiał przypomnieć. Nastolatek może również przeczytać taką podstawę sam albo poprosić o pomoc rodzica. Ważne, żeby była aktualna.  

Mamy rozkład jazdy. Co dalej? 

Trzeba przygotować materiały naukowe, czyli notatki i podręczniki. Tu znów warto pamiętać, że czasem treści w podręczniku są dużo obszerniejsze niż wymagana podstawa programowa. Bywają w nich rozwijane wątki poboczne, jest sporo zadań dla zainteresowanych. Wielu uczniów się na tym wykłada, ucząc się niepotrzebnych zagadnień. Dlatego poznanie oczekiwań egzaminacyjnych jest takie ważne. Gdy już je znamy, możemy odnaleźć w podręczniku treści do przyswojenia. Najważniejsze są zazwyczaj w ramkach, wytłuszczonym drukiem. 

Znamy oczekiwania, mamy wybrane materiały. Co dalej? 

Analiza: co umiem, a czego nie. Można zastosować kody kolorystyczne i zaznaczyć na podstawie programowej, jakie informacje należy uzupełnić, a które tylko powtórzyć. Jeśli ucznia nie było na jakiejś lekcji, ma spore braki albo czegoś nie rozumie, fantastycznym źródłem informacji będzie internet. Do różnych przedmiotów są różne pomoce. 

To może matma, podobno to zmora większości ósmoklasistów. 

Genialną pomocą będzie Khan Academy. Salman Khan 12 lat temu stworzył stronę, na której publikował krótkie lekcje matematyki w formie wideo. Z czasem na portalu pojawiały się również filmy edukacyjne z biologii, chemii, fizyki, informatyki czy historii świata. Całej idei przyświecało uruchomienie samodzielności w dzieciach i młodzieży. Dziś to potężna platforma edukacyjna, tłumaczona na wiele języków, z materiałami  dla uczniów w każdym przedziale wiekowym, od edukacji wczesnoszkolnej do wykładów uniwersyteckich. Można je wykorzystać do powtórek albo nadrobienia zaległości, ucząc się we własnym tempie. Ambasadorem i koordynatorem projektu w Polsce jest prof. Lech Mankiewicz związany z Centrum Fizyki Teoretycznej Polskiej Akademii Nauk. A na platformie konto może założyć nauczyciel i rodzic, aby śledzić postępy i zadawać zadania. Świetna sprawa! 

Lubię też stronę Pistacja.tv – tam na podobnej zasadzie można uczyć się matematyki, chemii, fizyki i biologii. Jeśli podczas naszej inwentaryzacji widzimy luki w wiedzy z trudniejszych zagadnień, można z powodzeniem wykorzystać te kanały.  

One są płatne? 

Nie, wszystko za darmo. 

To prawie jak darmowe korepetycje. Co dalej? 

Teraz trzeba przystąpić do planowania, czego uczeń zwykle nie potrafi. Przekonałam się o tym, gdy dostałam zastępstwo w klasie biologiczno-chemicznej. Wchodzę na pierwszą lekcję i mówię: „Kochani, za pół roku matura, wszyscy zdajecie rozszerzoną chemię. Przygotujcie, proszę, plany powtórek”. Zobaczyłam, jak oczy maturzystów robią się coraz większe i większe. Okazało się, że nigdy tego nie robili. „Jak to, nie robiliście planu, żeby rozłożyć materiał na miesiące i tygodnie? Nie wiecie, że w niedzielę warto usiąść i zrobić plan tygodniowy?” – pytam. Byli w szoku. 

Okazało się, że większość tych uczniów chodziła na korki. Nie musieli się martwić planowaniem, bo robił to za nich korepetytor. Na szczęście wielu udało mi się przekonać do takiego stylu pracy.  

Tu bardzo ważna jest rola rodziców. My, dorośli, planujemy zadania, wydatki, czynności. Zamiast od razu brać dziecku korepetytora, warto przyglądnąć się, z czym ono faktycznie ma problem. Może się okazać, że kłopotem nie jest przyswajanie wiedzy, tylko stworzenie systemu pozwalającego ogarnąć chaos. Rodzice mogliby pokazać dzieciom to, co znają ze swojej pracy. Jeśli dorosły zna jakąś prostą aplikację, dlaczego jej nie wprowadzić? Dla naszych cyfrowych dzieciaków to będzie bardziej atrakcyjne niż tabelka na papierze. 

Ja proponuję uczniom i nauczycielom harmonogramy z listą zadań do odhaczenia. Taki harmonogram oprócz podziału materiału na miesiące, tygodnie i dni zawiera dwie dodatkowe kolumny. 

Jakie? 

Jedna to taka, w której należy zapisać oczekiwany efekt. Rezultaty muszą być podane „na twardo”. W innym wypadku uczeń przekartkuje podręcznik i uzna zadanie nauki z wybranego przedmiotu za wykonane. Moi uczniowie piszą w takiej kolumnie na przykład, że chcą zrobić zadania 42–48 i zakładają poprawność ich wykonania na 80 proc. Sami stawiają sobie poprzeczkę i w ten sposób biorą na siebie odpowiedzialność za uczenie się. Mniej ich interesują oceny ze sprawdzianów, bo sami wiedzą, ile potrafią.  

A druga dodatkowa kolumna? 

To lista porządkująca, co zostało wykonane, a co nie. Jeśli czegoś nie udało się zrealizować, bo zdarzyła się sytuacja losowa albo plan był zbyt wyśrubowany, trzeba to zaplanować jeszcze raz.  

Ale ta lista pełni jeszcze jedną funkcję. Ostatnio konsultowałam chłopaka, który bardzo denerwował się przed naszym spotkaniem. Jest bardzo ambitny, a nie zdążył zrobić jednego zadania. Traktował to jako absolutną porażkę. Dopiero jak stworzyliśmy wspólnie checklistę i odhaczyliśmy w niej na zielono wszystko, co zrobił, to się uspokoił. Zobaczył, jak wiele dokonał. Ten jeden minus na tle wszystkich plusów już nie przytłaczał. Chłopak uznał, że taki wynik jego pracy z planem nie jest żadną porażką. Taka lista nie tylko porządkuje, ale też daje obraz, jak dużo udało się zrobić. To jest budujące.  

I uczy szacowania czasu. 

Dokładnie.To bardzo ważne. Na początku warto liczyć, jakie zadanie ile czasu nam zajmuje. A planując powtórki do egzaminu, uczeń musi pamiętać, że nie wystarczy tylko raz powtórzyć. Jeśli poświęcam jakiemuś tematowi cztery godziny w miesiącu, dobrze by było w kolejnym miesiącu na godzinę do niego wrócić, a za dwa miesiące chociaż przekartkować notatki. Tylko wtedy coś zostanie w pamięci. Poza utrwalaniem warto też robić notatki, które łączą i kompilują wiedzę. Tu notatka graficzna sprawdzi się najlepiej.   

Jaką ma przewagę nad tradycyjną notatką? 

Tworząc notatkę graficzną, już wykonujemy pracę. Nie przepisujemy bezmyślnie kolejnych zdań, ale przetwarzamy informacje, żeby wydobyć esencję przekazu. Na jednej czy dwóch kartkach papieru łączymy najważniejsze informacje i skojarzenia. Wizualny charakter takiej notatki sprawia, że łatwiej nam odświeżać wiedzę. Rzut oka i wszystko wiemy. Sami wybraliśmy treści, zastosowaliśmy graficzne metafory, które nawet jeśli dziś nas trochę śmieszą, to z pewnością również usprawniły zapamiętywanie. A przy okazji może dobrze się bawiliśmy? Notowanie graficzne jest przyjemniejsze niż przepisywanie podręcznika. 

Wydaje się jednak szalenie czasochłonne.  

I nie da się od tego uciec, bo nauka taka bywa. Ale uczniowie, którzy opanują robienie graficznych notatek, uczą się szybciej i nie chcą wracać do starych metod.   

W liceum, kiedy wprowadzałam notatkę graficzną na chemii, napotkałam opór. Przyszło do mnie kilka dziewczyn z różnych klas i każda mówiła to samo: „Rysowanie, flamastry – to nie dla mnie. Nie jestem wzrokowcem, chcę notować linearnie”. Potraktowałam ich wątpliwości poważnie, zaproponowałam kompromis. „Narysuj pięć kolejnych notatek w postaci mapy. Jeśli nadal będziesz uważać, że to nie dla ciebie, to wrócisz do tradycyjnej metody”. Wszystkie przystały na tę propozycję. Po pięciu lekcjach się okazało, że już nie chcą notować linearnie. Przyswoiły zasady i każda kolejna notatka zajmowała im mniej czasu. Zrozumiały, że to nie ma być estetyczne, tylko łączyć zapis ich myśli z wyobraźnią. Okazało się również, że mają lepsze wyniki w nauce. I nie tracą czasu na powtórkach, bo zamiast przeglądać kilkadziesiąt stron podręcznika, przeglądają pięć czy siedem kartek, na których ujęły najważniejsze rzeczy. A że zrobiły to samodzielnie, zamiast przepisywać z tablicy, łatwo im było wszystko odtworzyć.  

Jak rodzice reagują na pani metody? 

Z większością można się dogadać. Trzeba wytłumaczyć, że rozwija się neurodydaktyka, a wraz z nią zmieniają się metody pracy. Pewne techniki działają lepiej niż inne i warto je wdrożyć. Ważne, żeby nie wchodzić w tej rozmowie w mentorski ton, ale traktować rodziców jak partnerów. Przy okazji podkreślić, jak ważna jest ich rola. Czasem będzie potrzebna ich pomoc, czasem chodzi o nieprzeszkadzanie.  

Jak rodzic może pomóc? 

Na początek poradziłabym, żeby swoje dziecko potraktować poważnie. Rodzice często powtarzają: „Ucz się, nie masz nic innego do roboty”, między jedną a drugą łyżką rosołu i dziwią się, że to nie działa. A potem wyręczają, załatwiają korepetycje, nadmiernie kontrolują. A ta opieka może być dużo bardziej konstruktywna. Rozumiem, że rodzicom zależy na dobru dziecka, ale żeby faktycznie zadbać o jego przyszłość, trzeba dać mu przestrzeń na budowanie sprawstwa. Potraktować jak człowieka. Usiąść z nim, porozmawiać serio i na coś się umówić. Dzieci naprawdę doceniają zaufanie, którym są obdarzane. Lubią, kiedy się z nimi rozmawia i traktuje je poważnie. Taka rozmowa, w której rodzic powie: „Mam wrażenie, że trochę się zagalopowałem”, może sprawić, że coś dobrego się wydarzy. Trzeba dać dzieciom trochę autonomii, może nawet ją nieco podkreślić.  

Jak to zrobić? 

„Umówmy się, że planować twoją naukę będziemy wspólnie w soboty, bo na początku to bywa trudne. Ale w tygodniu ja nie będę cię gonić do książek. Jeśli będziesz mieć jakiś problem, to zawsze możesz do mnie przyjść i zapytać. Co o tym myślisz? A może potrzebujesz, żeby to wyglądało inaczej?”   

Fajnie, żeby podczas takiej rozmowy również wytłumaczyć, że każdy ma problem, jeśli zbierze się górka – zaległości to jest rzecz skomplikowana również dla dorosłych. Da się jednak z nimi uporać, trzeba po prostu podzielić zadanie na małe kawałki. Kroić jak ser, po plasterku.  

Jeśli przekonamy dziecko do tego, żeby wzięło odpowiedzialność za swoje uczenie się, rodzicom dużo „spadnie z głowy”. Nie będą musieli dziecka kontrolować i nie będą potrzebne korepetycje. Czy to jest łatwe? Na pewno nie, ale warto próbować. To metoda prób i błędów, ale warto, bo można dać dziecku fantastyczny prezent na całe życie.  

Danuta Kitowska. Nauczycielka chemii, dr pedagogiki, trenerka, sketchnoterka, autorka bloga nauczona.pl i ebooka dla nauczycieli – „Jak uczyć uczenia się?”.

Maria Organ. Dziennikarka, reporterka, kulturoznawczyni. Najchętniej pisze o kobietach i oczekiwaniach społecznych. W wolnych chwilach czyta i tańczy.